poniedziałek, 14 września 2015

Jurajski Rowerowy Szlak Orlich Gniazd

Rowerowy szlak prowadzący przez większość jurajskich warowni (zwanych Orlimi Gniazdami) mierzy 190 km i łączy Kraków z Częstochową.

Orle Gniazda to zamki zbudowane w średniowieczu na polecenie Kazimierza Wielkiego mające strzec Królestwa Polskiego (głównie Krakowa).

My nasz szlak rozpoczęliśmy w Częstochowie na starym rynku. Przy wyjeździe z Częstochowy już pierwsze wzniesienie - psychiczne przygotowanie do kolejnych czekających na szlaku. Pierwsze koty za płoty jak to się mówi ;)

Szlak kiepsko oznaczony i zamiast skręcić za Mirowem, pojechaliśmy prosto, aż do Sanktuarium Św. Ojca Pio... Na szczęście nie byliśmy w tym błędzie sami - mijani rowerzyści również nie zauważyli skrętu. Zawróciliśmy, skręciliśmy i przez Rezerwat Zielona Góra dotarliśmy do pierwszego zamku na trasie - zamku w Olsztynie.


zamek w Olsztynie
Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z XIV wieku. Miał być on warownią broniącą Królestwo Polskie przed Czechami i Śląskiem. Jego fundatorem był ówczesny król - Kazimierz Wielki. Niestety do naszych czasów nie pozostało wiele. Powodem są liczne podboje, czas oraz ukształtowanie terenu. Już wzmianki historyczne z XVIIw. , mówią, że skały przy zamku są popękane, a wnętrza zaniedbane i niebezpiecznie w nim przebywać. Ostatecznym ciosem dla zamku był potop szwedzki. Szwedzi ograbili go z cennego wyposażenia oraz dokonali takich zniszczeń, iż na zamek nie mógł już pełnić swojej funkcji. Na początku XVIII wieku rozebrano znaczne fragmenty dolnej warowni, a uzyskany budulec posłużył okolicznym mieszkańcom. Najlepiej zachowaną częścią zamku jest cylindryczna baszta sołtysia z XIII. Można także obejrzeć fragmenty murów obronnych, filary mostu z XIII wieku, zabudowę gospodarczą z XVI, XVII wieku, fundamenty kuźni. Olszyn zachwyca przepięknym położeniem i widokami.    

Po obejrzeniu romantycznych ruin i odpoczynku, czas na szybki obiad w okolicznej knajpce i ruszamy dalej. Trasa prowadziła nas głównie przez las. Po kilkunastu kilometrach zboczyliśmy lekko ze szlaku rowerowego, aby zobaczyć kolejny zamek - Ostrężnik. Po ciężkiej przeprawie, pchając rowery pod górę z wieloma, wystającymi konarami i skałami utwierdziliśmy się w przekonaniu, że szlak pieszy na rowery się nie nadaje. Na dodatek niedoczytanie sprawiło, że nie wiedzieliśmy, że tego zamku nie znajdziemy. Samo istnienie zamku owiane jest tajemnicą i niewiele źródeł historycznych potwierdza jego istnienie. Nieliczne mówią, że Kazimierz Wielki rozpoczął budowę zamku Ostrężnik w XIV wieku, ale nie wiadomo czy została ona zakończona. Legendy mówią, że jego podziemia połączone są z podziemiami zamku w Olsztynie, i że było tu więzienie.  


w lesie można znaleźć pojedyncze elementy zabudowy zamku Ostrężnik


w rezerwacie Ostrężnik znajduje się wiele ciekawych, naturalnych form skalnych


Zjechaliśmy z góry i w promieniach zachodzącego już słońca skierowaliśmy się na właściwy szlak. Trasa prowadziła nas w stronę miejscowości Niegowa, gdzie odbiliśmy na Mirów. Droga przyjemna - asfaltowa - doprowadziła nas do zamku rycerskiego w Mirowie. Ruiny te są pamiątką po jednym z pierwszych zamków warownych na szlaku Orlich Gniazd. Obecnie są własnością prywatną i nie ma do niech wstępu. Podziwiać można jednak kamienne mury, strzelistą wieżę i fragmenty zamku górnego.  


zamek w Mirowie

Niecałe 2 km dalej wzdłuż trasy znajduje się zamek królewski Bobolice. Został on zbudowany na zlecenie Kazimierza Wielkiego ok. 1350 roku. Zamek pełnił funkcję warowne i mieszkalne do XVIII wieku. Obecnie został zrekonstruowany przez prywatnego inwestora i można go zwiedzać za opłatą. 


zamek królewski w Bobolicach
Licznik na rowerze wskazywał ponad 70 km, a zegarek godzinę 22. Czas na nocleg. 

Głównym celem wycieczki dnia następnego miał być zamek Ogrodzieniec w Podzamczu. Wyruszaliśmy wczesnym rankiem. Trasa przez kilkanaście kilometrów prowadziła wygodnymi utwardzonymi drogami. Jadąc wzdłuż torów nie należy przegapić znaku informującego o skręcie szlaku do Rezerwatu Góra Zborów. Szlak pieszy, jak mieliśmy się okazje przekonać dnia poprzedniego nie nadaje się dla rowerzystów, a w tym miejscu oba szlaki połączyły się. Podjazdy przez piasek, w których zapadały się koła, konary i kamienie, na które trzeba było wnieść rower oraz ciągle przeszkadzające w nabraniu prędkości grupki pieszych mocno zniechęciły nas do tej trasy. Tutejsze lasy pożegnaliśmy z ulgą. Na szczęście kilkanaście kilometrów dalej czekała nagroda:


zamek Ogrodzieniec

zamek Ogrodzieniec tętni życiem

zamek Ogrodzieniec



Jest to największy i najpiękniejszy zamek na Jurze Krakowsko Częstochowskiej. Zajmuje powierzchnię 3ha i jest najlepiej zachowanym średniowiecznym zamkiem w Polsce. 

Budowa zamku rozpoczęła się w 1350 roku (oczywiście inicjatorem był Kazimierz Wielki). Właścicielami zamku były kolejne bogate rody, które dbały i rozbudowywały go. Zamek został zniszczony i splądrowany po raz pierwszy dopiero przez Szwedów (1655-1660). Kilka lat później ówczesny właściciel odbudował go, dodał kolejne pomieszczenia i otaczył murem obronnym. Na nic to się zdało - Szwedzi w 1702 roku znów splądrowali Ogrodzieniec i dodatkowo podpalili. Na przestrzeni kolejnych stu lat zamek powoli pustoszał i kolejne jego części stawały się ruiną. W XIX wieku nikt już tu nie mieszkał. W drugiej połowie XX wieku Państwo Polskie wykonało prace konserwatorskie i zabezpieczające i od tego czasu jest obiekt jest udostępniony turystom.

Na zwiedzenie zamku warto poświęcić kilka godzin. My po przejściu głównym szlakiem ruszyliśmy w dalszą drogę.

Do Smolenia (kolejnej twierdzy) pojechaliśmy przez Pilicę.


twierdza Smoleń na horyzoncie !

Z racji tego, że w Smoleniu nie znaleźliśmy żadnego noclegu musieliśmy się spieszyć i nie zdążyliśmy zwiedzić tego zamku. Nocleg znaleźliśmy dopiero w odległym o 10 km Bydlinie. Już w szarówce dnia wjechaliśmy na teren ośrodka, który przyjął nas na noc. 


Kolejny dzień zaczął się wyprawą pod twierdzą Bydlin. Niestety zobaczyliśmy tylko plac budowy i krzątających się niemrawo nas robotników. Zamek w budowie. Z racji, że wczorajszego dnia nadrobiliśmy kilkanaście kilometrów mogliśmy spokojnie udać się w kolejne miejsce – zamek Rabsztyn. 

Do zamku prowadziła miła droga przez las, choć nie pozbawiona wzniesień (do 60m). Okoliczności przyrody najpiękniejsze. Gęsty las odgradzał nas skutecznie od skwaru na jaki byliśmy narażenia na otwartych terenach. Wilgotne poszycie z mchu zapewniało przyjemy klimat. Ruiny zamku w Rabsztynie zachowały się niewielkim stopniu. Zamek pochodzi z końca XIV wieku, choć warownia drewniana była tu już w XII wieku. Ciekawostką jest to, że na zamku w XVI wieku znajdowała się niewielka hodowla lwów Stefana Batorego.

ruiny zamku Rabsztyn
na dziedzińcu

Odpoczęliśmy w cieniu wieży (żar lał się z nieba nieubłaganie), wypiliśmy kawę w pobliskiej restauracji, spojrzeliśmy na mapę i ruszyliśmy na Olkusz.




Za miasteczkiem zmieniliśmy trasę i odbiliśmy z Rowerowego Szlaku Orlich Gniazd chcąc zobaczyć jeszcze Ojcowski Park Narodowy. W czasie przejazdu odcinka Przeginia – Jerzmanowice ścigaliśmy się z burzą, którą cały czas mieliśmy za plecami i która lada chwila miała nas polać solidnym deszczem. Na szczęście trasa chodnikiem (jechaliśmy wzdłuż krajówki) pozwalała na osiąganie większych prędkości. Na tym odcinku było kilka fajnych podjazdów, i jeszcze fajniejszych  zjazdów (bo szybkich). Jerzmanowice zapadną nam w pamięć jako podjazdy, podjazdy i jeszcze większe podjazdy...
Na samej górze podjazdu była wiatka autobusowa, w której postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Była to trafna chwila, gdyż za niecałe parę minut burzy udało się nam dogonić. W między czasie telefonicznie szukaliśmy noclegu. Niedaleko nas stała tabliczka informująca o niedalekiej odległości od Krakowa, ale nam do kończenia wyprawy się nie spieszyło. Ominęliśmy tabliczkę bokiem:)
Skierowaliśmy się wygodnym zjazdem na Ojców. W miejscowym schronisku zostawiliśmy rowery i pieszo poszliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego.



Dolina Prądnika przeniosła nas do XIX wieku. Nie udało się nam co prawda zwiedzić jaskini Łokietka (przybyliśmy o 30min za późno), ale i tak masywy skalne oraz drewniane domy zrobiły na nas ogromne wrażenie. Zachwyciliśmy się.

dolina Prądnika




tzw. "rękawica"


Zjedliśmy łososia złowionego w miejscowym strumieniu w knajpce z widokiem na wapienne ostańce. Słońce zachodziło powoli. Z doliny do miejsca noclegu wyszliśmy już po ciemku.


Następnego dnia rankiem, tym razem już na rowerach, zjechaliśmy ponownie do doliny. Zjedliśmy śniadanie nad potokiem rozkoszując się otoczeniem. Ostatni dzień naszej wycieczki – czas ruszać na Kraków.

śniadanie :)

Przejazd przez dolinę bajeczny – najpiękniejszy na całej naszej trasie. Do Krakowa prowadziła prawie w całości łatwa, asfaltowa droga, która nie zajmuje wiele czasu. Ilość turystów na Krakowskim rynku przerosła nas, więc czas do pociągu spędziliśmy trochę spokojniejszych na plantach.                      

Krakowskie planty




         
  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz